W moich snach Taxi 4 Komedia sensacyjna Naiwny policjant Émilien, który puścił wolno przebywającego w areszcie przestępcę, oraz jego przyjaciel, właściciel tuningowanej taksówki, trafiają na trop belgijskiej mafii. Plik Spotkajmy się w moich snach Full HD (2015) Lektor PL 720p.mp4 na koncie użytkownika jarek123k • folder TOMI-3231 • Data dodania: 30 sty 2020 Wykorzystujemy pliki cookies i podobne technologie w celu usprawnienia korzystania z serwisu Chomikuj.pl oraz wyświetlenia reklam dopasowanych do Twoich potrzeb. Dzięki "Spotkajmy się" w grze pojawiają się też różne rodzaje kawy, po której Simowie mogą otrzymać nastrójniki. Aby skorzystać z tej opcji wymagany jest ekspres do kawy i młynek - te dwa obiekty muszą być umieszczone na blacie. Są one dość szybkie w użyciu i dają czterogodzinne nastrójniki oparte na drinkach. Spotkajmy się w moich snach [2015].PL.1080p.BDRip.x264.AC3 zakrza201(3).mkv • _____ GATUNEK:Dramat,Komedia PREMIERA:2015 PRODUKCJA:USA WIDEO: 1920 x 800 _____ Wykorzystujemy pliki cookies i podobne technologie w celu usprawnienia korzystania z serwisu Chomikuj.pl oraz wyświetlenia reklam dopasowanych do Twoich potrzeb. Stojąc w kolejce do kasy w banku zrozumiała, że utknęła w miejscu. I nie chodziło jej o kolejkę, a o jej rozwój. Pracuje w sklepie, w którym nie spełnia się i nie rozwija. Tkwi tam tylko dlatego, że jest w nim Karol od, którego można powiedzieć, że się uzależniła. W końcu przyszedł punkt zwrotny w jej życiu. Są to książki, które klienci wybierali przy okazji zakupu „Spotkajmy się po wojnie” autorstwa Agnieszka Jeż. Miłość warta wszystkiego, książka wydana w 2020 roku. Upalne lato 1939 roku. Na horyzoncie wojna – nieprzewidywalna, mroczna. Ale teraz jeszcze słońce i jego spojrzenie: błękitne, gorące, jedyne. . fot. Adobe Stock Zaskoczyła mnie. Choć gdzieś tam przez skórę czułem, że nasza idylla ma swoją ciemną stronę – mimo wszystko nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. A jednak, kiedy Aneta powiedziała, że odchodzi, nie zrobiłem nic, żeby ją zatrzymać. Po jej minie zrozumiałem, że podjęła decyzję. Spakowała swoje rzeczy w godzinę. Usiedliśmy przy stole, czekając na taksówkę. Rozstaliśmy się kulturalnie, bez awantur i goryczy – Niewiele tego uzbierałam przez te trzy wspólne lata… – zauważyła z ironicznym uśmieszkiem. – Zawsze podziwiałem twój rozsądek, zmysł przewidywania i oszczędność – odparłem całkiem serio. – Kawał życia raptem w kilku torbach. Nie licząc frytkownicy, elektrycznego grilla i mikrofalówki, bez których nie umiesz funkcjonować. – Daruj sobie. Nigdy nie udawałam pasjonatki gotowania i stania godzinami przy garach. Zresztą, wszelkie zażalenia wyjaśnialiśmy sobie w wiadomy sposób – tym razem uśmiechnęła się frywolnie. Odpowiedziałem jej podobnym uśmiechem. Naprawdę, dobrze nam było razem. Konflikty obracaliśmy w żart albo godziliśmy się w łóżku. Nie pojmowałem więc, co ją napadło. A raczej nie chciałem zrozumieć. Dla mnie nasz nieformalny układ sprawdzał się lepiej niż moje dwa nieudane małżeństwa. Ale cóż – do czasu… „Czemu nagle zdecydowała się odejść? Co złego zrobiłem?” – myślałem, przyglądając się jej uważnie. – Wszystko i nic – mruknęła, zdając się czytać w moich myślach. – Wszystko się układa i nic z tego nie wynika. Kiedy się dowiedziałam, że Patrycja drugi raz zostanie mamą, dało mi to do myślenia – Odchodzisz, bo przypilił cię instynkt macierzyński? – zdębiałem. Co w tym dziwnego? Przekroczyłam trzydziestkę. Chcę mieć męża, dzieci, rodzinę. Najwyższy czas. A ty czekasz cholera wie na co! Mam dość, poddaję się. Nie tyle żyłam z tobą, co u ciebie mieszkałam. To znaczna różnica. Po kanapę i biurko przyślę kogoś później. Wstała i pocałowała mnie na pożegnanie, a potem zapytała szeptem: – Czy te pachnące listy, które ostatnio dostajesz, są od niej? Od tej panny, która złamała ci serce? Zarumieniłem się w odpowiedzi. – Tak, zauważyłam, że zdradzasz mnie na odległość. Adam… – spojrzała mi prosto w oczy. – Nie mogło nam się udać. Prawda? Poczułem się winny. – Tak myślałam – westchnęła. – Stara miłość nie rdzewieje, jak powiadają… To prawda. Przymknąłem oczy i oto znów stała przede mną Joasia. Jesienna dziewczyna o kasztanowych włosach i oczach koloru orzechów. Miałem wówczas dwadzieścia lat, z trudem – czyli za drugim podejściem – zdaną maturę i pewną posadę w hydraulicznej firmie ojca. Staruszek wreszcie pojął, że inżyniera ze mnie nie zrobi… W wolnych chwilach spotykałem się z kumplami. Piliśmy piwo, chodziliśmy na dyskoteki i podrywaliśmy laski. Uważałem się za twardziela. Liczyła się dobra zabawa. Nie wierzyłem w takie bzdury jak miłość od pierwszego wejrzenia czy love story po grób. Joasia kompletnie wywróciła mój prosty świat uczuć do góry nogami. Brodziła po kałużach jak mała dziewczynka Tamten listopad był wyjątkowo zimny. Spacery z psem ograniczałem do minimum. Wyprowadzałem go na skwerek po drugiej stronie ulicy, kuliłem się pod wielkim kasztanowcem, czekając, aż załatwi swoje sprawy, i czym prędzej wracałem do domu. Ale tamtej pamiętnej soboty moją uwagę przykuła dziewczyna w czerwonym płaszczu przeciwdeszczowym i tego koloru kaloszach. Zamiast pospiesznie umykać przed deszczem, brodziła po kałużach jak mała dziewczynka. Mżawka moczyła jej ciemnorude włosy, zwijając je w pukle. Ruszyłem w jej kierunku. Byłem kilka kroków za nią, gdy Azor zaszczekał. Dziewczyna drgnęła, obróciła się i obdarzyła mnie zdziwionym spojrzeniem. – Jesteś zjawą? Nie spodziewałam się spotkać kogokolwiek w tym punkcie czasoprzestrzeni – rzuciła lekkim tonem. Stwierdzenie czy pytanie? Nie miałem pojęcia. Zachwyciły mnie jej w orzechowe oczy. Zabrakło mi słów… Nie byłem w stanie wydukać nawet swojego popisowego tekstu na podryw. I dobrze, bo czułem, że takim zagajeniem sporo bym stracił. – Lubię spacery w deszczu. Wtedy wszystko jest takie… – zapętliłem się. Nie miałem doświadczenia w poetyckiej retoryce. – Czyste, jasne, wyraziste – wyręczyła mnie, uśmiechając się melancholijnie. – Kolory, zapachy, dźwięki, uczucia. No i zakochałem się. W tonie jej głosu, w kolorze oczu, w zapachu włosów. W pociągłej twarzy, ciemnych brwiach, inteligentnym spojrzeniu i pięknym uśmiechu, w którym błyskały białe zęby. Nawet w siatce, do której zbierała kasztany, liście i żołędzie. – Jestem przedszkolanką – wyjaśniła. – Fajnie. Będziesz tu jutro o tej samej porze? – spytałem przytomnie. Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Prowadziła mnie pewnie po mapie swojego ciała Czekałem na nią następnego dnia. I przez kolejne dni. Na próżno. Chciałem dać sobie spokój. Mówiłem: „chłopie, więcej dumy…”. Jednak kiedy po tygodniu dostrzegłem z okna jej czerwony płaszcz, wybiegłem z domu, zapominając o pretekście w postaci Azora. – Mam na imię Joasia – powiedziała, a ja rozpłynąłem się jak masło na patelni. Nigdy wcześniej czegoś takiego czułem. Może dlatego że nigdy przedtem nie znałem takiej żyć tak, jakby ogarnęła mnie listopadowa mgła. Poruszałem się po omacku, próbując zgadywać, co ona myśli, czuje, czego pragnie. Jedno jej uniesienie brwi przyprawiało mnie o bezsenną noc. Jeden pocałunek sprawiał, że wrzała we mnie krew. Marzyłem o czymś więcej, ale nie spieszyłem się. Joasia nie była kolejną panienką do zaliczenia. Odciąłem się od dawnych rozrywek. Joasia nie pasowała ani do hałaśliwego towarzystwa, którym się zwykle otaczałem, ani do przaśnego dowcipu moich kolegów. Poza tym chciałem mieć ją tylko dla siebie. Dla niej pragnąłem stać się lepszy, mądrzejszy. Inspirowała mnie. Nawet wiersz dla niej napisałem. Nieporadny, ale ją wzruszył. Gdy zgodziła się na wspólną noc, byłem w siódmym niebie, choć po chwili ogarnął mnie strach, czy aby jej nie zranię. Nie pozwoliła mi pobłądzić. Wciąż pamiętam zapach świec, aromat dalii w wazonie, smak wina i jej niski, zmysłowy głos, który kierował dotykiem moich ust i dłoni. Osiągając spełnienie, niemal się popłakałem. A potem dotarło do mnie, że nie byłem pierwszy. Nie wiedzieć czemu uznałem, że Joasia jest dziewicą. Powinna nią być! Zazdrość ogarnęła mnie jak ogień. – Z kim to robiłaś? Kochałaś go? Ilu ich było? – zarzuciłem ją pytaniami. – Nieważne – przytuliła się do mnie. Musiała czuć, jak mocno wali mi serce. – Liczy się tylko tu i teraz. Ty i ja. Nie przekonała mnie. Po tamtej nocy stałem się obsesyjnie zazdrosny. O listonosza, ekspedienta, uśmiech skierowany do przechodnia. Wszędzie widziałem potencjalnych rywali. Najchętniej zamknąłbym ją w szklanej kuli i schował do kieszeni. Myśl o jej poprzednich kochankach doprowadzała mnie do szału. Wolałem wiedzieć, niż wyobrażać sobie najgorsze. Dociekałem, nie przebierając w słowach, a ona milczała. Wiedziałem, że przeginam, ale nie potrafiłem przestać. Byłem jak w amoku. Gdy ze mną zerwała, nie przyjąłem tego do wiadomości. Wystawałem pod jej oknem, śledziłem ją, dzwoniłem, pisałem listy, przysięgałem, że się zmienię. Nie uwierzyła. Nic dziwnego, skoro prześladowałem ją na każdym kroku. W końcu zaczęła spotykać się z kimś innym. Żeby nie zrobić czegoś naprawdę głupiego, poprosiłem ojca o pożyczkę i przeprowadziłem się do innego miasta. Obudzona przez Joasię ambicja zaprocentowała. Po pięciu latach ze zwykłego hydraulika awansowałem na właściciela własnej firmy. W interesach szło mi świetnie, w życiu osobistym znacznie gorzej. Dwa małżeństwa, dwa rozwody. Kobiety pojawiały się i znikały, bo żadna nie była Joasią. Każesz sercu zamilknąć – ono nie posłucha Potem spotkałem Anetę: rzeczową, sarkastyczną, szczerą. Zapytana o poprzednich partnerów, przedstawiła mi listę z nazwiskami i adresami. Niczego nie ukrywała. W przeciwieństwie do mnie. Joasia wrosła korzeniami w moje myśli i pamięć. Usunąć ją? Daremny trud. Przypominała mi się w najbardziej nieoczekiwanych sytuacjach. Na zakupach, w restauracji, u fryzjera, w łóżku. Zastanawiałem się, co by zrobiła, co powiedziała. Nikt nie mógł się z nią równać. Nawet Monika. Gdy znalazłem w skrzynce pachnącą daliami kopertę, długo wpatrywałem w piękne kaligraficzne pismo. List? Zwykły list? Tylko jedna osoba na świecie mogła w dobie internetu wybrać pośrednictwo staroświeckiej poczty. Tylko czego chciała ode mnie Joasia po prawie dwudziestu latach? Pełen obaw zajrzałem do środka. Przeczytałem kilka linijek i poczułem coś w rodzaju satysfakcji. Dostała adres od moich rodziców. Wszystko u nich w porządku. Są z ciebie dumni, czekają na wizytę w święta i tęsknią. Ja też… Przeglądałam stare zdjęcie i zrobiło mi się żal. Byliśmy tacy szczęśliwi, tacy młodzi. Za młodzi na tak wielką miłość. Wiem, że masz kogoś, ale czy możemy zostać przyjaciółmi? Odpisałem w ostrożnym tonie. Oczywiście również tradycyjnie: na papierze. Przyjaciele? Czemu nie. Rana już nie boli... Nie chciałem, by odgadła, że za nią tęskniłem. I tak się zaczęło. Korespondowałem z Joasią za plecami Anety. Uważałem, że nie robię niczego złego. Ot, niewinny flirt po latach. Głupi by odgadł, że sam siebie oszukiwałem. A Aneta głupia nie była. Kolejna ciąża jej przyjaciółki i tajemnicze, pachnące listy do mnie przelały czarę goryczy. Aneta odeszła, a ja zamiast ją gonić, przepraszać, oświadczyć się – znów napisałem list do Joasi. Jej odpowiedź była krótka: Przyjedź, czekam. Na dworcu przyglądaliśmy się sobie uważnie. Bałem się tych oględzin. Nieco przytyłem i czupryna mi się przerzedziła. Joasia prawie nic się nie zmieniła. Kurze łapki dodawały jej uroku, a makijaż – powagi. Poza tym pozostała tą samą dziewczyną, której nieodgadniony uśmiech złamał mi kiedyś serce. – Zmężniałeś… – zaczęła neutralnie. – Odepchnęłaś mnie – nie umiałem powstrzymać wyrzutu. – Nie potrafiłeś mi zaufać. – Żałuję. – Ja też. Gdyby młodość wiedziała… – … a starość mogła – dopowiedziałem. – Ale nie jesteśmy starzy. – Właśnie. Wszystko… – …być może. Kończyliśmy za siebie zdania. Roześmialiśmy się. Zaiskrzyło jak dawniej. Zabrała mnie do siebie. Pierwszy pocałunek w windzie. Drugi przed drzwiami jej mieszkania. Przepłoszyła nas sąsiadka. Pochlebiło mi, że wszystko zaplanowała. Świece, dalie w wazonie, czerwone wino. Kochaliśmy się jak przed laty. Zasnęła z policzkiem na mojej piersi. Musiała czuć, jak mocno bije mi serce. Postanowiłem kuć żelazo, póki gorące. Firmę powierzyłem zaufanemu zastępcy i wziąłem długi, zasłużony urlop. Zatrzymałem się u Joasi. Było bosko, ale z drobnymi zadrami. – Opuszczaj klapę albo korzystaj na siedząco. I wyciskaj pastę od końca tubki, nie od środka, bardzo proszę – zwróciła mi uwagę trzy dni później. – Przepraszam, postaram się. Pomyślałem, że Aneta nie czepiała się tego, jak sikam czy myję zęby. Skarcony niczym przedszkolak poczułem się dziwnie. Każdy facet zwykł zaznaczać swoją obecność. Na przykład w łazience. Po tygodniu usłyszałem, że bałaganię. – Rzucasz gatki i skarpetki, gdzie popadnie. Na dokładkę gadasz przez sen. – Coś ciekawego? – chciałem obrócić całą sprawę w żart. – Nie wsłuchiwałam się, próbowałam spać – odparła poważnie Joasia. A raczej Joanna. Gdzie się podziało jej poczucie humoru? A może nigdy go nie miała? To Aneta była tą dowcipną i wyrozumiałą… Co gorsza, Joanna wyznawała zasadę: „Jaki dzień, taka noc”. O jednaniu się w łóżku nie było mowy. Romantyczne uniesienia? A skąd! Teraz proza życia Dobiła mnie afera o nieumytą szklankę. Napiłem się soku w nocy, a rano zamiast buziaka dostałem burę, że po sobie nie posprzątałem. – Do diabła, przecież to tylko jedna szklanka! Proszę, myję i odkładam na suszarkę. Może być, pani porządnicka? Chryste, chyba się nie obrazisz?! – wkurzyłem się, widząc jej zaciętą twarz. A jednak nie odzywała się do wieczora. Dopiero bukiet róż przełamał lody. Spojrzałem w przyszłość i przeraziłem się. Kłótnie o skopaną pościel. Ciche dni z powodu niewyrzuconych śmieci. Zero seksu za picie piwa prosto z puszki. Fortuna przepuszczona na kwiaty. Już jej staranne, równiutkie pismo powinno mnie ostrzec, że pakuję się w związek z chorobliwą pedantką. Co się z nią porobiło?! Gdzie się podziała romantyczna istota z moich marzeń?! Dojrzała. To się stało. Nabrała przyzwyczajeń – jak każdy dorosły człowiek. I strzegła ich jak każdy, kto długo mieszkał sam. Jesienna dziewczyna, którą pokochałem pierwszą, młodzieńczą miłością, istniała już tylko w moich wyidealizowanych wspomnieniach. Nikt się do niej nie umywał: ani moje żony, ani Aneta, ani nawet sama Joanna. Dorosła Joasia nie ruszała się z domu bez parasola i robiła awantury z powodu jednej nieumytej szklanki. Rozstaliśmy się bez żalu, może z odrobiną nostalgii. Obiecaliśmy utrzymywać kontakt listowny, ale czułem, że go nie chcę. Odkryłem, że tęsknię jak pies za Anetą, jej humorem, obiadami z mikrofali, dzikimi pomysłami, wspólnym zwykłym życiem. Oby zechciała mi wybaczyć skok w bok… Potrzebowałem tej smutnej konfrontacji snów z rzeczywistością, by zrozumieć, co jest ważne. Nie pierwsza, a ostatnia miłość. Zadzwoniłem do niej, ledwie wsiadłem do samochodu: – Anetko, stęskniłem się za tobą okropnie. Proszę cię, spotkajmy się. – Po co?– zapytała zaskoczona. – Zrobimy dziecko i pobierzemy się. Ty wybierasz kolejność – i przyłożyłem słuchawkę do piersi. – Słyszysz, jak wali? Wahała się kilka, ciągnących się w nieskończoność sekund. Aż wreszcie usłyszałem znajomy, frywolny śmiech. Czytaj także:„Znajomi z pracy na imprezach firmowych zachowują się jak małpy w zoo. Nie rozumieją, że ja nie lubię się upadla攄Żaden mężczyzna nie dorasta mojemu mężowi do pięt. Szkoda, że zauważyłam to… dopiero po rozwodzie”„Po samobójstwie mamy ojciec już nigdy nie związał się z żadną kobietą. Na towarzyszkę życia wyznaczył sobie mnie” fot. Adobe Stock, Zbliżała się w towarzystwie mężczyzny i dostrzegłem ją już z oddalenia. Szli skrajem plaży, tam gdzie sięgają fale, obmywając stopy spacerujących. Oczywiście o tej porze roku spacerowicze noszą kalosze, jeśli idą samym brzegiem, więc ona i ten gość mieli je na nogach. Ja z kolei szedłem w sportowych butach, więc trzymałem parometrowy dystans od morza, bo czasem kapryśna fala potrafi wedrzeć się naprawdę daleko. Od razu pomyślałem, że ta kobieta wygląda jak moja wspaniała Oliwia, nawet porusza się podobnie. A Oliwia porusza się tak, że normalnemu, zdrowemu mężczyźnie zaczyna coś ćwierkać w głowie. Gracja niesamowita. Można powiedzieć – gracja gracji. Niewiele kobiet ma tak wielki urok. W moim sercu zrodziła się z miejsca tęsknota Nie widziałem ukochanej już od ponad trzech tygodni. Najpierw miała mnóstwo pracy w związku z jakąś kontrolą w pracy, a potem wyjechała na tygodniowe szkolenie aż pod Wrocław. Powinniśmy się zobaczyć za tydzień, oczywiście jeśli nie wyskoczy coś niespodziewanego. Zwolniłem kroku, żeby jak najdłużej patrzeć na osobę, która tak cudownie mi się kojarzyła. Zbliżyliśmy się do siebie i drgnąłem. Rany boskie, przecież to ona! W czekoladowym płaszczu, wciętym w talii, podkreślającym piękną sylwetkę. Była w ładnej czapce, ale z bliska dostrzegłem wymykające się spod niej rdzawe kędziory. Myślałem o niej dzisiaj od samego rana, marzyłem, jak by to było dobrze spotkać się, wpaść na siebie. Ale przecież była teraz tak daleko… A przynajmniej do tej chwili tak sądziłem. Bo nie mogłem się mylić, że to Oliwia! A ten mężczyzna obok? Poświęciłem mu jedno spojrzenie. Wysoki, przystojny, trzymał się prosto, odnosiło się wrażenie, że to wojskowy. On też na mnie popatrzył. Oczy miał ciemne, bystre i przenikliwe. W pierwszej chwili chciałem podejść, przywitać się, poprosić, żeby Oliwia mnie z nim poznała. Ale ona tylko prześliznęła się po mnie takim spojrzeniem, jakbym był zupełnie obcy. Najpierw mnie to zmroziło, a zaraz potem rozzłościło. Zrezygnowałem z kontaktu, również odwróciłem wzrok i poszedłem dalej, a raczej powlokłem się noga za nogą, mijając ich. Wiatr wiał w moim kierunku, doleciały mnie więc słowa ich rozmowy: – Znasz tego faceta? – zapytał on. – Skąd! – odpowiedziała ona. – Strasznie uważnie ci się przyglądał – zauważył jej towarzysz, ale bez pretensji, lekkim tonem. – Powinieneś się przyzwyczaić, że mężczyźni tak na mnie patrzą, chociaż mam już prawie pięćdziesiątkę… – stwierdziła Oliwia, na co facet roześmiał się i odpowiedział coś, czego już nie zrozumiałem. To i tak było bez znaczenia. Przez chwilę miałem ochotę odwrócić się, dogonić ich i wykrzyczeć jej w twarz, że znamy się doskonale. Oczywiście tego nie zrobiłem, wróciłem do domu. Tym razem nie skorzystałem z komunikacji miejskiej, te parę kilometrów, jakie dzieli moje mieszkanie na Zaspie od Zatoki Gdańskiej, pokonałem pieszo. Nigdzie mi się przecież nie śpieszyło. Esemes przyszedł wieczorem, jakieś osiem czy dziewięć godzin później. „Dziękuję, kochany, że się nie zdradziłeś. Jesteś cudowny”. Patrzyłem na wiadomość z niedowierzaniem Sam miałem ochotę się do niej odezwać, napisać coś ostrego, nieprzyjemnego, jednak postanowiłem poczekać, aż przejdzie mi złość i zamieni się całkowicie w palącą serce gorycz. Wtedy może łatwiej będzie znaleźć odpowiednie słowa. A po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że nie ma większego sensu w ogóle się odzywać. Za stary już jestem na takie gierki. Zastanawiałem się tylko, kim był tamten gość. Takim samym frajerem, jakim ja się okazałem? A może dla Oliwii kimś znacznie ode mnie ważniejszym? Czy to z nim spędziła cały ten czas, kiedy niby nie mogła się ze mną spotykać? Wpisałem w telefon wiadomość: „Powiesz mi, kim jest ten człowiek? I dlaczego mnie oszukiwałaś, że wyjechałaś?”. Ale zaraz skasowałem tekst. Czy to miało jakieś znaczenie? Tak, miało, to przecież oczywiste, ale czułbym się fatalnie, prowadząc taką korespondencję. Jednak Oliwia nie poprzestała na jednej wiadomości… Dwie godziny później dostałem następną: „Kotku, on za tydzień wypływa w długi rejs. Będę znów cała Twoja”. Co?! On to oczywiście ten gość, z którym spacerowała. Ale kto to? Mąż? W tym momencie zrozumiałem, dlaczego skojarzył mi się z wojskiem. To na pewno marynarz, kapitan żeglugi wielkiej albo pierwszy oficer na statku, skoro spędza większość czasu w rejsach. Oni chodzą w mundurach, a to wymusza odpowiednią postawę. Zrozumiałem też, dlaczego Oliwia wolała się spotykać u mnie, a nie w swojej efektownej willi, pod którą ją tylko czasem podwoziłem. Obawiała się, że sąsiedzi coś zauważą i doniosą jej ślubnemu. Teraz nie wytrzymałem i napisałem do niej: „Nigdy nie mówiłaś, że jesteś mężatką”. Odpowiedź nadeszła już po chwili: „Nigdy nie zapytałeś”. To była prawda, nie zapytałem. Ale założyłem, że kobieta, która tak swobodnie dysponuje czasem, że zostaje u mnie na całe noce, musi być wolna. Przecież dopiero teraz mieliśmy przerwę związaną niby z jej obowiązkami. Może gdybym dłużej mieszkał na Wybrzeżu, coś bym mógł pokojarzyć, ale przyjechałem tu kilka lat wcześniej, żeby po śmierci żony nie siedzieć na starych śmieciach i nie rozpamiętywać straty. Poza tym miałem stąd bliżej do syna, który założył rodzinę w Wejherowie. Oliwia kolejne wiadomości przysłała już następnego dnia. Miałem wrażenie, że dla niej nic się nie stało. Już nawet wypisałem esemesa z pytaniem, ilu takich jak ja było do tej pory w jej życiu, lecz skasowałem wiadomość. W ogóle najpierw odpisywałem na jej nagabywania i od razu kasowałem teksty. Czułem się zbyt zraniony i zawiedziony, żeby rozmawiać. Ale musiałem zareagować, kiedy napisała: „Wiem, że się gniewasz, ale będzie dobrze. Spotkajmy się w następny wtorek o siedemnastej tam, gdzie się poznaliśmy. Proszę, to dla mnie bardzo ważne”. Jak łatwo zgadnąć, najpierw odpisałem, żeby się wreszcie odczepiła, ale nie chciałem tak tego kończyć. Powinienem się z nią zobaczyć. Odpisałem więc, że będę, bo mnie również zależy, żeby się spotkać. W odpowiedzi otrzymałem esemesa pełnego emotikonek kwiatów i serduszek. Do umówionego lokalu przyszedłem pół godziny przed spotkaniem. Chciałem się uspokoić, napić czegoś mocniejszego, zanim zjawi się Oliwia. Właśnie tutaj umówiliśmy się po raz pierwszy i okazało się wówczas, że łączy nas mnóstwo rzeczy, od poglądów poczynając, przez zainteresowania, na upodobaniach – nazwijmy to – intymnych, kończąc. Pierwszy duży koniak wypiłem jednym haustem, drugim delektowałem się o wiele dłużej. Szlachetny trunek rozchodził się po ciele przyjemnym ciepłem. Nie żeby mnie zupełnie uspokajał, ale nieco stonował emocje. Ludzie różnie reagują na alkohol, mnie małe dawki uspokajają. Może dlatego, że rzadko spożywam coś mocniejszego. Oliwia stanęła w drzwiach i odszukała mnie wzrokiem, zanim weszła do środka. Boże, jak ona się poruszała… Kelner, który zmierzał do stolika pod oknem, na chwilę znieruchomiał, gapiąc się na nią. Nie wyglądała na pięćdziesięciolatkę, a już na pewno nie na pierwszy rzut oka. Podpłynęła do mnie, wstałem i pomogłem jej zdjąć płaszcz. Odwiesiłem go i wróciłem na miejsce. – Cieszę się, że jesteś, kochanie – powiedziała swoim melodyjnym głosem. – Bałam się, że zrezygnujesz. Potrząsnąłem głową. – Pięknej kobiecie się nie odmawia – powiedziałem, ledwie panując nad sobą. Ona naprawdę uważała, że wszystko jest okej?! – Jak zwykle cudownie szarmancki – roześmiała się. – Będziemy mieli aż pół roku… – Przyszedłem, żeby spojrzeć ci w oczy – przerwałem jej, przechodząc do rzeczy. – Będzie mi ciebie bardzo brakowało. Przez kilkanaście sekund docierało do niej znaczenie moich słów. – O czym ty mówisz? – zmarszczyła brwi. – Przecież Karol dzisiaj w nocy wypłynął, jestem tylko twoja… Przynajmniej poznałem jego imię. – Pamiętasz, jak mówiłem, że chciałbym poznać kogoś na dłużej? – zapytałem. – No tak – odparła – ale przecież możemy się spotykać bardzo długo. – Daj spokój – burknąłem.– Wiesz, o co mi chodzi. Inaczej od razu postawiłabyś sprawę jasno. – No to teraz stawiam – wzruszyła ramionami. – Jest nam razem dobrze, czego chcesz więcej? – Tylko że ja tak nie potrafię – odpowiedziałem spokojnie. – Sam nie chciałbym być zdradzany, a po tym, czego się dowiedziałem, nie potrafię ci zaufać. Trzymaj się. Wstałem i wyszedłem z kawiarni. Nie obejrzałem się nawet na Oliwię. Na ulicy moją rozpaloną twarz owiał wilgotny wiatr. Idąc na przystanek, sięgnąłem po telefon i przeniosłem numer Oliwii na czarną listę. Nie chciałem wiedzieć, czy w ogóle się jeszcze odezwie ani co ma do powiedzenia. To koniec. Czytaj także:„Zmieniałem kobiety jak rękawiczki, bo za bardzo się angażowały. Chciały bym je kochał, choć wiedziały, po co przyszedłem”„Mąż po rozwodzie odżył i zmienił się w elegancika z werwą. To romans z małolatą stał za tą metamorfozą”„Nasza miłość rozkwitła, gdy zaczęliśmy spać osobno. Wcześniej uczucie prawie zabiło... chrapanie mojego męża” fot. Adobe Stock, goodluz Skończyłam studia, podjęłam pracę, zaczęłam dorosłe, samodzielne życie i wtedy dotarło do mnie, że jestem sama. Tak wyszło. I trwało. Próbowałam szukać swojej połówki, ale bezskutecznie. Jeśli jakiś mężczyzna wpadł mi w oko, okazywał się zajęty bądź zupełnie mną niezainteresowany. Z kolei ci, którym ja się podobałam, byli dla mnie zupełnie nie do zaakceptowania. – Córeczko, nie możesz tak wybrzydzać – mama miała irytujący zwyczaj poruszania przy niedzielnym obiedzie tematu mojego zamążpójścia. – Kogo ty szukasz? Ideałów nie ma. – Właśnie, Ilonko – ojciec wytrącił swoje trzy grosze. – Kiedy przedstawisz nam narzeczonego? – Gdy trafię na tego odpowiedniego – mruknęłam na odczepnego. Bo ile można? „Jak nie przestaną, zacznę unikać niedzielnych obiadków, gdzie na deser serwowano porady matrymonialne” – myślałam. Byliśmy w podobnej sytuacji. To nas połączyło Cóż, w oczach moich rodziców – a także rodziny i sąsiadów – byłam trzydziestoletnią panną bez widoków na ślub. Może w dużym mieście to nic takiego, ale w moim małym miasteczku... Oficjalnie byłam starą panną. Wszystkie koleżanki powychodziły za mąż, urodziły dzieci, a ja stałam się bywalczynią portalów randkowych. Na jednym z nich poznałam Krzysztofa. Szybko połączyła nas nić porozumienia. Oboje byliśmy samotni i mieliśmy dosyć ciągłych pytań rodziców, kiedy uszczęśliwimy ich wnukami. Dobrze nam się rozmawiało. Potem wymieniliśmy się zdjęciami i... poczułam rozczarowanie. Wyobrażałam sobie Krzysztofa jako wysokiego bruneta o ciemnych oczach, wysportowanego, pełnego pasji. Jednak ze zdjęcia patrzył na mnie drobny blondyn w okularach. Nie wiedziałam, co zrobić. Kontynuować znajomość czy sobie odpuścić? Skłaniałam się ku temu drugiemu, uznawszy, że znowu trafiłam na faceta, któremu ja bardziej podobałam się niż on mnie. Nic nie mogłam poradzić, on w ogóle nie był w moim typie. Zastanawiałam się, jak delikatnie dać mu do zrozumienia, że nie jestem zainteresowana dalszymi rozmowami przez internet… Nie zdążyłam. On był szybszy. „Do ideału ci daleko”, odczytałam do bólu szczery komentarz. „Wyobrażałem sobie ciebie inaczej”. „Ja ciebie też”, zrewanżowałam się. „Może więc to zakończymy, skoro się sobie nie podobamy”. „Nie przesadzaj”, odpisał. „Spotkajmy się najpierw na kawie. Posiedzimy w miłej kawiarni, pogadamy, zobaczymy, jak to będzie w realu”. Pomyślałam sobie, że to jakiś desperat, a w każdym razie ktoś bardziej zdesperowany niż ja. Nie zamierzałam się z nim więcej zadawać. Jednak gdy podczas kolejnego niedzielnego obiadu usłyszałam z ust mamy: „I jak, Ilonko? Poznałaś już kogoś?” – zmieniłam zdanie. To była ta kropla, która przepełniła czarę goryczy. Zgodziłam się na spotkanie z Krzysztofem i tym razem miło się rozczarowałam. Nie podobał mi się fizycznie, nie budził motyli w brzuchu ani nie powodował szybszego pulsu, ale okazał się sympatycznym mężczyzną. Przekonałam się, że można mu zaufać Bez skrępowania, bez krygowania się, bo gdy ci nie zależy, by udawać lepszego, niż w rzeczywistości jesteś, można być szczerym. To wygodne uczucie i komfortowa sytuacja. Nie zakochałam się w Krzysztofie, ale go polubiłam. Czy to podstawa do związku? On tak uważał i oświadczył się w praktyczny, nieromantyczny sposób. – Cóż... lata lecą, rodzice nalegają na założenie rodziny, marzą im się wnuki, wydajesz się odpowiednią kobietą na żonę. Pobierzmy się. – A co z miłością? – Czasami wystarczy przyjaźń – odpowiedział. – Miłość... się zdarza, ale nie musi. Możemy się nie doczekać. Lubimy się, to już coś. W naszym wieku nie ma co wybrzydzać. Jego słowa wydały mi się cyniczne, ale po kilku dniach namysłu doszłam do wniosku, że Krzysztof ma rację. Czas płynął i dotąd nie pojawił się ktoś, kto poruszyłby moje serce i rozpalił ciało. A jeśli nigdy się pojawi? Zresztą jaką miałam gwarancję, że nawet gdyby ktoś taki się znalazł, stworzyłabym z nim rodzinę? W przypadku Krzysztofa przynajmniej wiedziałam, że ma takie same plany jak ja i podobnie patrzy na życie. Wybrałam małżeństwo z rozsądku Nasi rodzice byli szczęśliwi i nawet nie pytali o takie detale jak miłość. W końcu nie my pierwsi, nie ostatni pobieraliśmy się z obawy przed samotnością. Lepszy letni mariaż z przyjaźni niż pustka zapełniana marzeniami o gorącym, namiętnym uczuciu. Miłość nie jest potrzebna do założenia rodziny. Wszystko dokładnie zaplanowaliśmy. Ślub, dom, dziecko, potem drugie, zgraliśmy nasze ambicje zawodowe. Co ze skokami w bok? Poruszyliśmy również tę kwestię i daliśmy sobie wolną rękę. Umówiliśmy się, że nie będziemy o siebie zazdrośni. Nie będziemy robić afery, póki ewentualny romans któregoś z nas nie zakłóci spokoju naszej rodziny. Co nie znaczy, że z góry założyliśmy zdrady. Po prostu w tym praktycznym kontrakcie na przyszłość znalazł się również taki punkt. Przez 15 lat małżeństwa nie skorzystałam z tego prawa. Nie miałam czasu szukać kogoś, kto wywołałby w moim sercu owo słodkie, ekscytujące poruszenie. Urodziłam dzieci, zajmowałam się domem, pracowałam Czy Krzysztof skorzystał, czy mnie kiedykolwiek zdradził? Nie wiem. I niespecjalnie mnie to obchodziło, póki sumiennie wywiązywał się ze swoich obowiązków męża, ojca i przyjaciela. A robił to bez zarzutu. Wspólnie zarządzaliśmy domowym budżetem, wychowywaliśmy dzieci, wyjeżdżaliśmy na wakacje, odwiedzaliśmy rodziny. Czasami nasze małżeństwo kojarzyło mi się z pracą w dobrze zorganizowanej firmie. Lubiliśmy się, mieliśmy wspólne cele, chętnie ze sobą rozmawialiśmy, wspieraliśmy się, omawialiśmy problemy, mogliśmy na siebie liczyć. Co z miłością? Nie pojawiła się. Oczywiście posiadanie dzieci wymagało seksu, ale w określonych dniach i w określonym zamiarze. Poza tym dotykaliśmy się jak rodzeństwo, nie więcej, nie mniej. Przytulaliśmy się, chodziliśmy pod rękę, dawaliśmy sobie całusy, ale bez podtekstów erotycznych. W żartach mówiłam, że żyjemy jak królewska rodzina z dawnych czasów. W sypialni spotykamy się tylko w celu przedłużenia rodu. Gdy więc ród został przedłużony, odpuściliśmy sobie ten aspekt i odtąd żyliśmy jak bliscy współlokatorzy, niedzielący ze sobą łoża. I choć to może się komuś wydawać dziwne, byłam szczęśliwa. Miałam rodzinę, dom, dobrego męża. Brakowało mi tylko pełnej pasji miłości. Nigdy nie zaznałam tego ognia, żaru, który sprawia, że cały świat nabiera barw. Nie narzekałam jednak, w końcu nie można mieć wszystkiego. Dzieci podrosły, miały własnych znajomych, swój świat, a my z Krzysztofem wciąż żyliśmy niby razem, a jednak obok siebie. Myślałam, że tak już będzie zawsze… Pewnego dnia wracałam z pracy pieszo, padał deszcz, a ja zapomniałam parasolki. Stałam na przystanku i mokłam, przeklinając pod nosem wandali, którzy zniszczyli wiatę. – Pani Ilono, niech pani wsiada – tuż przy przystanku zatrzymało się auto sąsiada. – Jadę do domu, podrzucę panią. Nie zastanawiałam się długo. Prędko wsiadłam na miejsce pasażera. – Dzień dobry – usłyszałam niski, męski głos. Dobiegał z tyłu. Aż dreszcz przebiegł mi po plecach. Odwróciłam się i spojrzałem w piękne ciemne oczy… – To mój kolega z pracy – wyjaśnił sąsiad. – Andrzej, pani Ilona – przedstawił nas krótko. – Mechanik jeszcze nie naprawił mojego auta – poinformował mnie ciemnooki brunet. Mój typ. – Skorzystałem więc z uprzejmości Marcina. Co za głos… Mogłabym go słuchać godzinami! – Czy pan pracuje w radiu? – spytałam jak ostatnia idiotka. Sąsiad roześmiał się. – Pani Ilono, przecież mówiłem, że to mój kolega z pracy. Zapomniała pani, że ja w logistyce pracuję? – Ach, no tak – bąknęłam i zarumieniłam się. Poprawiłam prędko włosy, odchrząknęłam i ścisnęłam kurczowo torebkę. Serce waliło mi jak młotem, a moje myśli krążyły wokół mężczyzny siedzącego na tylnym siedzeniu. – Byliśmy jeszcze odebrać kota ze schroniska. Andrzej przygarnął biedaka – zaczął pogawędkę pomocny sąsiad. – Kota? – wydusiłam z siebie. – Taki koci bidulek – rozczulił się Andrzej. Odwróciłam się ponowie i zauważyłam, że trzyma na kolanach zwinięty kocyk. Boże, nie dość tych zalet? Uniosłam wzrok i utonęłam w czekoladowym spojrzeniu. Gapiłam się na niego jak zauroczona przystojnym nauczycielem nastolatka. Przez kilka kolejnych dni chodziłam zamyślona i nieobecna. Nawet Krzysztof, który od jakiegoś czasu bywał gościem w domu i wydawał mi się dziwnie rozkojarzony, zauważył, że jestem inna niż zwykle. – Nie chciałabyś mi o czymś powiedzieć? – zapytał po kolacji. – Dzisiaj nie zostałeś dłużej w pracy? Kłopoty się już skończyły? Niby nic nie mówiłeś, ale chyba od pół roku nie spędziliśmy razem weekendu... – Zmieniasz temat. Czemu? Coś się stało? Co miałam mu powiedzieć? Od pierwszego spojrzenia, od pierwszego słowa, które usłyszałam z jego ust? Pokręciłam przecząco głową. – Szkoda, bo miałem nadzieję, że ty też… – zawahał się. Wyczułam, że chce mi wyznać coś ważnego, co wstrząśnie naszym wygodnym, praktycznym układem. Bałam się, ale był moim przyjacielem, powinnam go wysłuchać. – Mów – zachęciłam go. Nigdy cię nie zdradziłem, choć daliśmy sobie wolną rękę. Po prostu… – znowu się zawahał, szukając słów. – Chodzi o to – podjął po chwili – że dotąd nie spotkałem kogoś ważniejszego dla mnie od ciebie. Kogoś wartego zakłócenia naszego spokoju. Ale to się zmieniło. Poznałem kogoś. Nagle mnie olśniło. – Jakieś pół roku temu. Kiwnął głową. – Nie mówiłem, bo chciałem się upewnić, że to coś poważnego. Dzieci już podrosły, więc pomyślałem... – spojrzał na mnie niepewnie. – Chcesz odejść? Chcesz rozwodu? – Nie chciałbym cię skrzywdzić, zostawić samej, nie chciałbym, żebyś czuła się porzucona, oszukana – zapewniał lojalnie. – Nie zdecydowałbym się na tę rozmowę, ale… – Zakochałeś się. Rozumiem. Bałam się tego, co przyniesie przyszłość Bałam się zostać sama, bez Krzysztofa, który trwał u mego boku tyle lat, ale on też był dla mnie ważny i chciałam dla niego jak najlepiej. Skoro poczuł to, na co nigdy nie mieliśmy wielkiej nadziei, jakże mogłabym stanąć mu na drodze? Jakże mogłabym odmówić mu prawa do miłości, za którą sama tak tęskniłam? Z zazdrości, której nigdy nie czułam? Z zawiści, że doświadczył czegoś niezwykłego? Ja też przez chwilę to poczułam... – Wykonaliśmy zadanie. Spełniliśmy nasze marzenia o domu, dzieciach, rodzinnym życiu. Dobrze się spisaliśmy. Pozostaje zatem jakoś zgrabnie to załatwić. Rozwiedziemy się czy nie, rodzicami pozostaniemy na zawsze. Krzysztof uśmiechnął się z ulgą. – Liczyłem, że tak to przyjmiesz, ale i tak znowu przerosłaś moje oczekiwania. Dziękuję. Dziś widzę, że to była bardzo dobra decyzja Podobnie jak 15 lat temu ustaliliśmy zasady naszego małżeństwa, tak teraz omówiliśmy z Krzysztofem szczegóły rozwodu, podziału majątku oraz dalszego naszego życia, tak żeby dzieci jak najmniej na tym ucierpiały. Ale też, żeby nikogo z nas nie obwiniały i zaakceptowały fakt, że ich rodzice mają, jak każdy, prawo do szczęścia. Chciałabym powiedzieć, że ciemnowłosy, ciemnooki Andrzej również się mną zauroczył, że próbował przez sąsiada się ze mną skontaktować, ale nic takiego się nie wydarzyło. Zniknął z mojego życia równie nagle, jak się w nim pojawił. Drzwi jednak zostały uchylone… Obecnie ja i Krzysztof żyjemy w nowych związkach. Gdy spotykam się z byłym mężem, widzę w jego oczach blask, radość, której nie widziałam nigdy wcześniej. Odmłodniał. Zresztą on mówi to samo o mnie. Uważa, że wypiękniałam i promienieję. Nie żałujemy wspólnych lat. Dzisiaj, z perspektywy czasu, podjęłabym taką samą decyzję. Przecież mamy dzieci, które oboje kochamy. Gdybym czekała na miłość, nie zostałabym matką A gdybym nie poznała smaku macierzyństwa, gdybym nie wyszła za Krzysztofa, gdyby nie nasze małżeństwo z rozsądku, mogłabym się stać zgorzkniałą kobietą w średnim wieku, niepotrafiącą docenić uczucia, które w końcu na mnie spadło. Jak wiatr. Czytaj także:Swoje niespełnione ambicje moja mama przeniosła nie tylko na dzieci, ale też na wnukiNa własne oczy widziałam, jak Kaśka obściskuje się z kochankiem. A przecież wzięła ślub pół roku temuSąsiadka zaraziła mnie grypą. Byłem wściekły, ale kolejną chorobę spędziliśmy już razem Kiedy w piątek po południu wracałam do domu, zostałam obdarowana takim oto widokiem: A za chwilę było tak: Lubię takie momenty, gdy spada na mnie nieoczekiwanie niezapowiedziane piękno. Wracałam wtedy do domu szczęśliwa, bo był to dla mnie wspaniały dzień, jednak też po kilku godzinach zajęć zmęczona, ale ten spektakl wyreżyserowany przez naturę zdmuchnął mi zmęczenie w mgnieniu oka. Znasz to? Proza życia, znużenie, jakaś zabiegana codzienność i... coś się dzieje, coś pięknego, dobrego, jakby czekało specjalnie na Ciebie. Pamiętasz? Moment, a wszystko się wyrównuje, harmonizuje, czujesz, że po prostu jest dobrze, że warto się starać, patrzeć, słuchać, że warto być. Bo wtedy można też mieć - spokojne serce, ciepło w nim, ład wokół. Wystarczy niewiele - parę słów, skrawek uśmiechu, trochę ciepła, dobre wspomnienie, kojąca cisza albo równie kojąca muzyka, spojrzenie głęboko w oczy, palce splecione w uścisku, wyszeptana czułość, muśnięcie słońca, rozbłysłe w nim krople deszczu, szum strumienia albo drzew, zapach ogniska albo jak u mnie zwykły - niezwykły zachód słońca. Zatrzymałam go więc i posyłam Tobie, razem z innymi uchwyconymi kiedyś momentami, które przynoszą odpoczynek w darze, bo życie składa się z chwil. Warto zatrzymywać się przy tych, które zapełniają serce bogactwem dobra i urody niecodzienności. Warto je schronić w sobie, nie poddawać się, walczyć o to, by czasem było jak w pięknym śnie. Dorzucę jeszcze pełen uroku, ciepły, mądry film, który niedawno obejrzałam: "Spotkamy się w snach" ("I'll See You in My Dreams", reż. Brett Haley, 2015). To opowieść o tym, co zwykłe i ważne, o ludzkich sercach i ich tęsknotach, o przemijaniu i nadziei na dobro (nie znalazłam zapowiedzi z polskim tłumaczeniem, ale film można oglądać z napisami). Dobrego odpoczynku :) B Sen o spotkaniu jest różnie interpretowany w zależności od tego, z kim i gdzie się spotykamy. Jeśli we śnie spotykamy się z osobami znajomymi, warto zwrócić uwagę na to, jak ta osoba wygląda i jakie słowa jest spokojna oraz wesoła, stanowi to dobry prognostyk, natomiast gdy jest zła, ponura, albo agresywna, co zawsze jest bardzo złym spotkanieSpotkanie nieznajomego człowieka zapowiada nową znajomość lub spotkanie z przyjacielem zwiastuje miłą niespodziankę. Gdy takie spotkanie jest planowane i dochodzi do skutku, wskazuje to na fakt, iż w realnym życiu będziemy spędzać czas w towarzystwie osób, które lubimy i we śnie spotykasz się z nieprzyjacielem, osobą wrogo do Ciebie nastawioną, to znak, że znajdziesz rozwiązanie jakiegoś trudnego problemu czy zagadnienia. Jeśli ten nieprzyjaciel się uśmiecha, zwiastuje to nam pewne we śnie spotykasz dawno niewidzianą osobę, to znak, że otrzymasz jakąś we śnie unikamy spotkania z kimś, kogo widzimy, lecz lekceważymy i uciekamy przed nim, udając pośpiech, to znak, że nasze wzajemne relacje popsują się, staną się we śnie proponujemy komuś spotkanie, odzwierciedla to naszą chęć utrzymywania dobrych relacji z tą śnimy o spotkaniu celebryty, kogoś sławnego i lubianego, to znak, że sami chcemy brylować w towarzystwie i mamy przysłowiowe parcie na we śnie spotykamy się ze zmarłym członkiem rodziny, oznacza to, że tęsknimy za tą osobą i wspominamy wspólnie spędzone tęsknota wyraża się w spotkaniu z kimś, kto był obecny w naszym życiu, kiedy byliśmy dzieckiem. To wyraz nostalgii i chęci powrotu do beztroskiego czasu. Gdy zmarła osoba w naszym śnie jest smutna lub niezadowolona, to znak, że nasze zachowanie niekoniecznie jest mądre lub z rodzicem lub dziadkami symbolizuje, że mamy wsparcie u bliskich osób, czuwają oni nam naszymi we śnie uczestniczysz w spotkaniu biznesowym, to dobry znak związany z pomyślnością w interesach, o ile tylko nie zakończy się ono publiczne sygnalizuje, że śniący cieszy się dobrą opinią i zaufaniem wśród innych. Jeśli jednak we śnie zostaliśmy wygwizdani lub wyproszeni, należy traktować to jako oznakę niechęci otoczenia w stosunku do snu SPOTKANIE w innych kulturach i sennikach:Sennik mistyczny:Spotkanie znajomych we śnie to znak, że ktoś zrobi nam miłą spotykamy się z kimś w domu, oznacza to, że choć nie masz na to ochoty, będziesz się musiał we śnie spotkanie odbywa się w restauracji, to znak, że koś Cię o coś we śnie spotykasz się z bankierem, to znak, że będziesz mieć problemy w w banku jest symbolem we śnie odbywasz spotkanie z przedstawicielem władzy, sygnalizuje to, że wpadniesz ww pułapkę zastawioną na Ciebie przez w Twym marzeniu sennym odbywasz spotkanie z lekarzem, to znak, że Twoja uczciwość i godność zostanie wreszcie z dziadkami może oznaczać otrzymanie we śnie spotykasz się z dzieckiem, oznacza to, że pojawią się problemy w Twojej spotykasz się z krawcem, lub Twoje spotkanie odbywa się u niego, oznacza to, że ktoś z Twojego otoczenia dopuści się we śnie spotykasz się z księdzem, to znak, że ktoś ujawni Twój mroczny we śnie spotykasz się z kimś kulawym, oznacza to, że nastąpi krach w Twoich egipski:W tym senniku spotkanie (niezależnie od tego, z kim) stanowi zwiastun zaciągnięcia długu, powolnego popadania w ruinę finansową.

spotkajmy się w moich snach